poniedziałek, 23 marca 2015

Pastele w kredce- Derwent kontra Gioconda

Dziś kilka słów o najpopularniejszych w Polsce pastelach oprawianych w drewnie. Wolałabym, aby post był bardziej obszerny i przedstawiał porównanie produktu wielu firm, jednak zawsze mam dylemat- zakupić w sklepie internetowym nowe pastele w kredce, skoro mam jeszcze mnóstwo starych, czy wypełnić poprzedni plan. Zawsze decyduję się na nieco inne rzeczy, głównie ze względów praktycznych. Więc korzystam z pasteli firm Derwent i Koh-i-Noor.
Nie do końca rozumiem. dlaczego nasz kraj skupia się w tej kwestii jedynie na produktach tych dwóch firm. Zakładam, że można znaleźć coś nieco bardziej optymalnego ceną i jakością, choć pewna być nie mogę. Pojedyncze sklepy internetowe (nie mówię o stacjonarnych sklepach, bo niestety oba plastyczne sklepy w moim mieście oferują tylko i wyłącznie pastele w kredce Derwent) sprzedają kredki Cretacolor, Conte, niestety ani jeden nie oferuje pasteli Faber Castell na sztuki (jeśli ktoś kiedyś znajdzie, proszę o namiary). Ja niestety często czuję się postawiona pod ścianą i już nie szukam rozwiązań, tylko sięgam po najłatwiejszą opcję- kupuję po kilka sztuk brakujących kolorów przy okazji zakupów stacjonarnych, albo dokładam do zamówienia pastele Gioconda.
Zapewne, gdy spełnię swoje najbliższe marzenia, jeśli chodzi o przybory rysunkowe i malarskie, wrócę do tematu poszukiwań pasteli idealnych i pierwszym celem będzie zestaw firmy Faber Castell :)
Obecnie posiadam po kilkanaście sztuk pasteli obu producentów, dłużej używam tych Derwentu. Kolory, jakimi dysponuję to zazwyczaj ziemiste odcienie, brązy, szarości, to jasne, ze względu na tematykę, jaka przeważa w moich pracach. Pastele w kredce służą mi do szczegółów pracy, bardzo rzadko wykonuję większy obszar tylko i wyłącznie przy ich pomocy. 

Pastele w kredce Koh-i-Noor Gionda


Lakierowane bezbarwnie, z informacją o producencie, produkcie, kolorze oraz numerze, końcówka w rzeczywistym kolorze kredki. Dostępne w gamie 48 barw  pojedynczo lub w zestawach 24 lub 48 sztuk. Rdzeń nie jest zbyt gruby, ma średnicę 3,8 mm. 

Derwent Pastel Pencil


Czerwone, lakierowane lub nie kredki o średnicy rdzenia 5 mm. Końcówka w rzeczywistym kolorze, zawierają czytelne informacje o producencie, produkcie, kolorze oraz numerze. Derwent oferuje 72 barwy i można w tej gamie znaleźć naprawdę miłe dla oka odcieni. Zestawy są mocno zróżnicowane, można zakupić 6, 12, 24, 36, 48, 72 sztuki, a także specjalny zestaw w odcieniach skóry.

Myślę, że taka ogólna tabelka jest dość czytelna i wniesie wiele istotnych informacji.


Gioconda
Derwent
cena
ok. 2zł
ok. 4,5zł
grubość rdzenia
3,8 mm
5 mm
gama kolorystyczna
48 kolorów
72 kolory
oprawa
drewno zróżnicowanej jakości, bywa twarde i trudne do ostrzenia nawet nożem
drewno raczej uśrednionej jakości, najczęściej miękkie i łatwe do ostrzenia
pigmentacja
dobra i średnia
dobra i średnia
konsystencja
kruche, twarde
kruche, miękkie
wypełnienie kredki rdzeniem
końcówka niewypełniona rdzeniem (ok. 2 cm)
całkowite
wytrzymałość na uszkodzenia
raczej odporne
raczej odporne


Podsumowując, angielska firma oferuje nam produkt nieco lepszej jakości, choć nie jest idealny, myślę, że cena jest adekwatna do produktu. Na pewno absurdem i niemiłym zaskoczeniem jest to, że firma Koh-i-Noor przygotowała dla nas niespodziankę w postaci pustej, wydrążonej dziury na końcu kredki. Przy pierwszej wykończonej pasteli myślałam, że może to po prostu pojedyncza sytuacja, ot czasem się zdarza, ale niestety takie oszustwo jest co najmniej niemiłe. Co zrobić gdy szukamy pasteli idealnych dla siebie? Szukajmy albo poza krajem (nie daję gwarancji, że inne dostępne poza granicą będą spełniały nasze oszukiwania), albo pogódźmy się z tym, że nie ma ideałów. Można swoje potrzeby zaspokoić stosując kombinację kilku producentów. Po kilka kredek wielu firm na pewno jest w stanie ucieszyć nawet wybrednego użytkownika.
A na koniec mały bonus- rzeczywiste porównanie bieli i czerni oferowanej przez Derwent oraz Gioconda:



Mam nadzieję, że post okazał się pomocny dla wielu z Was.



piątek, 13 marca 2015

Cieniowanie. Jak cieniować? Sposoby i porady.

Cieniowanie jest to zapełnianie medium rysunkowym (ołówek, grafit, węgiel, kredka rysunkowa) powierzchni podłoża, zgodnie ze światłocieniem, jaki określa dany obiekt. Cieniowanie w rysunku ma za zadanie odzwierciedlić przestrzenność form.
Jeśli mamy chęć rysować realistycznie, warto zapoznać się z pewnymi zasadami, które obowiązują w rysunku. Jednak tak naprawdę praktyczne ćwiczenia i wypracowanie własnego sposobu na zadowalające nas efekty i rozwiązywanie problemów są najistotniejsze. Na pewno wielu z Was podczas nauki napotkało mnóstwo praktycznych rad.
Nie rozmazujemy kreski- mówi jedna z nich. Hmmm ja się z tym zarówno zgadzam jak i nie zgadzam. Właściwie nie ma kto nam zabronić stosowania rozmazywania ołówka (chyba, że się mylę). Być może to, co chcemy osiągnąć, upragniony wynik końcowy jest osiągalny tylko dzięki temu? Jeśli uczymy się lub bawimy rysunkiem, czemu mamy nie próbować tego tak mocno zakazanego działania? Faktycznie, jeśli cała praca plastyczna będzie opierać się na rozmazanych plamach z grafitu ołówka, ograniczonych obrysem ze szkicu, to osiągniemy efekt zabrudzonego i mocno nieestetycznego obrazka. Ja rozcieram ołówek, jak to robię opiszę poniżej.
Nacisk- od siły nacisku ołówka zależy czy zostawimy na kartce mocny, widoczny i ostry ślad, czy będzie on miękki, delikatny i ledwie widoczny. Ćwiczenia polegające na zmniejszaniu i zwiększaniu nacisku ołówka są bardzo cenne. Warto przetestować jak ołówki różnej miękkości zachowują się pod działaniem naszej ręki. Pamiętajmy, że bardzo silny nacisk może spowodować odgniecenia w papierze, jego sfalowanie, a nawet zniszczenie.
Kąt nachylenia- trzymanie twardego, dobrze zaostrzonego ołówka poziomo spowoduje, że zostawimy mocną, ciężko zaznaczoną kreskę. Miękki ołówek trzymany blisko kartki pod niewielkim kątem zostawi płynniejszy ślad. Tu także dobrze poćwiczyć, popróbować różnych sposobów na stawianie kresek z zastosowaniem różnych kątów.
Warstwy- rzadko zdarza się, że nakładamy jedną warstwę grafitu. Najczęściej cieniowanie zaczynamy od delikatnej kreski ołówkiem średnim bądź twardym. Stopniowo nanosimy każdą kolejną warstwę grafitu, w celu otrzymania optymalnego cienia. Jest to bardzo cenna umiejętność, choć wymaga sporej wyobraźni i umiejętności planowania. Warstwowe traktowanie rysunku pozwala w pewnym stopniu na ograniczenie błędów i ułatwia ewentualne poprawki.
Wybór materiałów- zależy tylko i wyłącznie od osobistych preferencji. Ja najczęściej wybieram ołówki Kooh-i-Noor, bo są zwyczajnie normalne. Na pewno nie idealne, ale wyśrodkowane jakościowo. Derwent kompletnie mi nie leży z powodu śliskości grafitu, Faber-Castell cóż, nie umiem określić co mi w nich jest nie tak, ale mając do dyspozycji zwyczajne ołówki K-i-N po prostu da się rysować.  Być może to też lata przyzwyczajenia ;) Jeśli komuś odpowiada co innego, to akurat powinno pozostawać bez oceny. Pamiętajmy, że przy rysunku materiały to nie tylko ołówki. Papier, gumki (chlebowa i zwykła), temperówka, być może ktoś potrzebuje ekierki, linijki, albo nie może obejść się bez białego żelopisu. Każdy z nas ma odmienne zamierzenia i opinie. Wybierajmy to, co jest dla nas wygodne i jest w stanie zaspokoić nasze potrzeby.


Różne ołówki i ślad, jaki mogą zostawić:



Błędy popełniane podczas cieniowania:
-pozostawianie zbyt mocnego konturu-szkicu
-niestaranność w nakładaniu warstw
-opieranie rysunku wyłącznie na rozmazywaniu grafitu
-zbyt mocne dociskanie ołówka
-za słaby kontrast, za małe zróżnicowanie światłocienia (nie stosujemy jednego lub dwóch ołówków, warto wybrać kilka miękkości np. co drugi i urozmaicać nacisk narzędzia)

Faktura rysowanego obiektu
Nie zapomnijmy jak istotna jest obserwacja :) Co rysujemy? Inne cieniowanie powinniśmy zastosować przy rysowaniu sierści spaniela, inne przy ptasich piórach, a jeszcze inne przy metalowym dzbanuszku. Jeśli chcemy rysować realistycznie, powinniśmy przyglądać się obiektowi i nakładać pięć warstw grafitu, kreska przy kresce, albo nałożyć kilka kropek. Wszystko zależy od tego, co chcemy osiągnąć. Na pewno po długich ćwiczeniach każdy jest w stanie robić to intuicyjnie i automatycznie.

Jak ja cieniuję?
Mój rysunek zaczyna się od szkicu (np. wpis o rysowaniu wilka), następnie najczęściej skupiam się na cieniowaniu tła, jeśli jest ono przeze mnie uwzględnione. W tle stosuję kreskę przy kresce, kreski krzyżujące się, a nieraz zwyczajnie rozcieram grafit.
Tu tło wykonane przy użyciu krzyżujących się linii:



 Najlepsza zabawa z ołówkiem następuje od lewej strony (jestem praworęczna). Zazwyczaj nie zaczynam cieniowania w kilku miejscach papieru, gdyż mimo zabezpieczeń łatwo uszkodzić rysunek. W zależności od długości sierści, jej struktury wybieram odpowiedni ołówek- najczęściej B, 2B, po czym większą powierzchnię rozmazuję równomiernie ręcznikiem papierowy. Takie rozmazywanie traktuję jako bazę, omijam najjaśniejsze miejsca, pośrednie wyciągam gumką do mazania. 
Tu mamy delikatnie roztarty grafit oraz nałożone krótkie kreski imitujące sierść niedźwiedzi:


Na bazę nakładam twardszy ołówek (HB lub B, często automatyczny) i używam kresek znajdujących się blisko siebie. Są one krótkie lub długie, wszystko zależy od tego co rysuję i na co kładę nacisk. 
Miękka i delikatna sierść kota rasy Maine Coon wykonana za pomocą roztartego grafitu i kilku warstw różnych ołówków:



Krótka i błyszcząca sierść konia gorącokrwistego (baza z ołówka automatycznego B, nałożona warstwa ołówka nr 2 i 4 B):



Następnie zazwyczaj wymazuję jaśniejsze miejsca, po czym nakładam grafit miękkiego ołówka (4B  lub 6B). W swoich rysunkach stosuję ołówki B, 2B, 4B, 6B, automatyczny 2B, ostatnio także akwarelowy, czasem mocno zacieniowane miejsca zaznaczam ołówkiem 8B.
To raczej wszystko na temat. Dla każdego, kto uczy się dobrego cieniowania nie ma lepszej porady od ćwiczeń i obserwacji :) Niestety, ale to godziny spędzone z ołówkiem czy innym narzędziem uczynią naszą pracę lepszą. Dobrze, że takie ćwiczenia są bardzo przyjemne.


poniedziałek, 2 marca 2015

O malarstwie akwarelowym

Chciałabym dziś poruszyć kwestię malarstwa akwarelowego. W moim życiu, ponieważ brak mi jeszcze doświadczenia, aby udzielać rad, przedstawię własne spostrzeżenia na temat techniki akwarelowej i informacje, z jakimi zetknęłam się w czasie swoich działań.
Pierwsze akwarele zakupiłam w styczniu :) To było moim marzeniem od dawna, najpierw podziwiałam akwarelistów, później mówiłam, że to nie dla mnie, że za trudne, że czasu brak. Ale czytałam na forach o pędzlach, o płynach maskujących i samych farbach. Zaczęłam oglądać filmy o tej tematyce, czytałam o zastosowaniu soli, alkoholu itd. No i przyszedł moment, że zrobiło się więcej miejsca, akurat na papier akwarelowy i gotowe akwarele ;) Skończył mi się welurowy papier do pasteli, zerknęłam na konto sprzedawcy, czy ma do zaoferowania jakieś niedrogie farby, więc przy okazji innych zakupów, nabyłam mały komplecik 12 półkostek Cotman W&N. Z jednej strony zaufanie do firmy, która mimo nieprofesjonalnej linii może zaoferować dobrą jakość, z drugiej strony cena, która była dla mnie mocno istotna, gdyż byłam przekonana, że akwarela jest tak trudna, że ja nie dam sobie z nią rady. Szkoda byłoby trzymać na półce pudełko warte 200zł i na nie patrzeć, ale już te 45zł można wydać i być może być zadowolonym.
Moje stanowisko jest trudne do określenia. Te konkretne farby na pewno są dobre na początek, ale nie mając porównania do innych, nie jestem w stanie określić w którym miejscu powinny się znaleźć- dobre i tanie, lepsze niż inne, a tańsze, czy dobre, ale da się kupić lepsze w tej cenie :D Jeszcze długa droga przede mną w określaniu jakości akwareli, ale wiem, że to co oferuje firma Winson&Newton w linii Cotman absolutnie nie zniechęciło mnie do malarstwa akwarelowego, zdecydowanie mam apetyt na więcej i dokształcam się w temacie, aby następny zakup mnie zachwycił. Zdaję sobie sprawę, że w końcu wydam lekką ręką minimum 200 zł na farby, ale teraz już wiem, że nie pozwolę im leżeć na półce :)


Kiedy dotarła do mnie przesyłka z farbami i odpakowałam każdą kosteczkę z papierka, kiedy już powzdychałam sobie do nich i odsunęłam obawy, okazało się, że właściwie nie mam czym malować. Kilka pędzelków marnej jakości z kucyka, hmmm namalowałam nimi pierwszą akwarelę, głównie pędzlem 12 z wyginającym się włosiem :D Ale trzeba przyznać, że jednak chłonność tego paskudztwa jest całkiem fajna. Później zakupiłam zestaw polecony mi przez sprzedawcę w stacjonarnym sklepie- jest to 6 syntetycznych pędzli Viva Decor z serii 3000 (http://all4artists.com/gold-synthetic-hair-round-brush-set). Coś namalować nimi się da, jako tako trzymają szpic, są mało chłonne, ale na początek wystarczy. Następny zakup pędzlowy mam już zaplanowany- będzie to duża koza do tła i dwie wiewiórki Kozłowskiego.
Papier wybierałam też w sklepie stacjonarnym. Chciałam zobaczyć i porównać, więc zakupiłam po dużym arkuszu firmy Canson oraz Daler-Rowney. Pierwszy to Canson Fontenay, 300 g/m2 bawełniany, w moim odczuciu fantastyczny, a uzyskane informacje potwierdzają, jest to jeden z lepszych papierów. Drugi to Aquafine 300 g/m2 z teksturą. Jest on wykonany z pulpy drzewnej. Być może, gdybym kupiła tylko ten drugi, uznałabym, że jest ok, ale jednak mogę porównać i niestety Daler-Rowney sprawia wrażenie plastikowego i jestem pewna, że już go nie kupię.
Z racji tego, że nie tylko papier akwarelowy służy do malowania akwarelą, użyłam ostatnio  gruntowanego akrylową szpachlą kartonu malarskiego, zdaje się, że o gramaturze 1600 g/m2 J Od niego oczekuję czegoś innego, oferuje mi to, więc na pewno będę korzystać z tego rozwiązania.
To dopiero początek mojej drogi w akwarelowym świecie, żałuję, że tak późno się odważyłam, ale mówi się trudno, ważne, że skorzystałam z możliwości rozwoju i z wielką radością będę kontynuować swoją podróż w tym kierunku. Poniżej przedstawiam moje akwarelowe prace w chronologicznej kolejności:


Canson Fontenay 28x41 cm


Daler-Rowey Aquafine 25x35 cm


Canson Fontenay 28x41 cm




zagruntowanty karton malarski 25x25 cm






niedziela, 15 lutego 2015

Jak rysować siwego konia?

Ostatnio trochę się skupiłam na przedstawianiu siwych koni. Jeśli chodzi o pastele, od zawsze miałam problem z tą maścią i niechętnie rysowałam siwki. Zazwyczaj zaczynałam pracę od naniesienia białej pasteli na papier i na takiej bazie zaznaczałam szczegóły sztyftami lub pastelami w kredce w odcieniach szarości lub kremowymi. Nie analizowałam tej metody, nie szukałam rozwiązań, po prostu uznawałam, że tak być powinno, bo to logiczne, ale to był błąd :)
Jakiś czas temu zaczęłam rozmyślać, jakie działania podjąć, aby tą białą pastelę- bazę zostawić w spokoju. Ona po prostu była ściągana przez następnie użyte media i zwyczajnie nie wyglądało to ładnie. Śmiać mi się chce, że używałam tak długo trybu automatycznie bezmyślnego, zamiast zgłębić temat i popróbować nowych sposobów na siwe- białe konie. Najprostszym rozwiązaniem było po prostu użyć jasnej szarości jako bazy i na niej pracować z bielą w jaśniejszych partiach, ciemną, niebieskawą szarością, fioletem, błękitem, grafitem i czernią w miejscach zacienionych. Dzięki takiemu podejściu uzyskałam efekt, jaki był dla mnie bardziej satysfakcjonujący.

Być może ktoś też ma ochotę użyć kolorowej techniki do przedstawienia siwka, a nie wie jak się za to zabrać. Polecam wypróbować oba sposoby i zobaczyć co jest bliższe ideału. Poniżej przedstawiam proces tworzenia odkrytą niedawno metodą :D Siwki nadal dla mnie są trudniejsze, mniej atrakcyjne, głównie z uwagi na to, że na ich sierści nie możemy zaznaczyć zdrowego blasku, trzeba się nieco natrudzić, aby nie powstały płaskie, mało plastyczne plamy.







Inne prace wykonane tym sposobem:



Oraz te, które wykonałam wcześniej z użyciem białej pasteli jako bazy:






czwartek, 29 stycznia 2015

Gdy głowa chce, a możliwości znikome

Niestety ostatnie tygodnie były bardzo niedogodne dla mnie. Czasu na rysowanie zostawało tak malutko, że najczęściej odpuszczałam sobie. Jeszcze kilka dni i koniec sesji (całe szczęście nie mojej, ja już swoją edukację zakończyłam na ten moment). To co mi zostało, to rysowanie przy kiepskim świetle wieczorami, a niestety oczy od tego dostają, zdjęć nie ma jak zrobić, więc dziś jedynie chciałam przedstawić ostatnie prace, jakie udało mi się dokończyć lub stworzyć od podstaw.
Ponadto mam nieco planów na przyszłość. Cały czas w mojej głowie roi się od pomysłów, chciałabym odejść trochę od realizmu i podejść do zwierzaków nieco bardziej ekspresyjnie. Ręka świerzbi (tak mam, kiedy głowa chce, a reszta nie może tworzyć), duszę się, bo taka codzienność to dla mnie zamknięta klatka. Strasznie brakuje mi sztalugi, przestrzeni i czasem wieczorem zapłaczę nad tym, ale trzeba sobie radzić. Dopóki sytuacja czaso-przestrzenna jest jaka jest, to otrząsam się i ślęczę nad blatem, a sztaluga kurzy się w piwnicy :)





środa, 14 stycznia 2015

Jak zacząć naukę rysunku

Czasem nachodzi nas myśl, że fajnie byłoby zyskać jakąś pasję, coś, co by nas relaksowało, pomogło odnaleźć radość w codzienności. Wiele osób, które myśli zamieniają w czyny może się zdecydować sięgnąć po ołówek, gdy przypominają sobie jaką przyjemność przed pogonią za „normalnością” dawał im rysunek.
Ja zaczynałam będąc „łysym bobkiem” (tak mnie określa rodzina w tym nieprzychylnym okresie wczesnego dzieciństwa ;)). Nie wiem skąd takie ciągoty, niektórzy sądzą, że to geny, w każdym razie bardzo się cieszę, że tak wyszło. Wtedy nie znałam zasad kompozycji, perspektywy, narzędzi poza ołówkiem i kredkami i było mi po prostu dobrze z tworzeniem.
Mijały lata, a rysowanie było tym, co zajmowało mnie na bardzo długo. Pamiętam jak będąc jeszcze w wieku przedszkolnym u babci w kuchni usiadłam z ołówkiem i kartką przy stole i postanowiłam, że nauczę się rysować konie. Zrobiłam zdaje się trzy portrety klaczy Magury i nie wydawało mi się, aby dało mi to cokolwiek, a jednak. To wspomnienie mogłoby się łatwo zatrzeć, gdybym nie była tak zawzięta i odpuściła. A jednak przekształciło się w coś, co uważam za początek mojej drogi, która jeszcze się nie skończyła.
Dlaczego konie, nie mam pojęcia, może też geny ;) Zawsze siedziały mi w głowie, później stały się pasją i chociaż nie jeżdżę konno już trzy lata, nie ma dnia, żebym o koniach nie myślała. Połączyłam moje dwa największe zainteresowania w jedno, dzięki któremu mogę być po prostu blisko koni i blisko sztuki.
Być może uwielbiacie psy, koty, ptaki, cokolwiek, warto sięgnąć po ołówek i spróbować swoich sił. Nawet jeśli efekty nie będą zadowalające, na pewno przyniesie nam to relaks i być może wywoła uśmiech, a to już dużo, biorąc pod uwagę obecne zwariowane czasy. Mając pod ręką tak łatwy, tani, niekłopotliwy sposób na odstresowanie po ciężkim dniu, być może zaoszczędzimy na terapeucie :)
Nie mam pojęcia jak to jest zacząć gdzieś w którejś z dalszych części swojego życia, ale może się zdarzyć, że moje rady dla wielu z Was będą trafione i pomocne.
Czy trzeba mieć talent, aby rysować? Wiecie od czego on zależy, czym jest? Jest to po prostu większe zagęszczenie neuronów w danym rejonie mózgu. Neurony te, ich sprawność, sprzyjają pewnym predyspozycjom.
Niegdyś istniała teza, że osoby, które mają ten „talent” mają bardziej rozwiniętą prawą półkulę mózgu. Być może dlatego, że odpowiada ona za widzenie przestrzenne- głębię, perspektywę. Nie wiem czy teza ta jest aktualna i poparta badaniami, ale wiem, że takie ogólnikowe stwierdzenia są dość często rozpowszechniane.
Wracając do talentu, można nauczyć się rysować bez niego? Według mnie ten talent jest tymi predyspozycjami mózgu. Można się urodzić z zagęszczeniem neuronów w danym miejscu mózgu i znakomicie liczyć, świetnie rysować, mamy ułatwiony start, bazę, z której łatwiej nam ruszyć dalej. Podobnie ze sportowcami, pewne osoby rodzą się z kodem genetycznym, który mówi ciału o możliwościach odnośnie gibkości, szybszego metabolizmu, zawartości tkanki tłuszczowej, której mniejsza ilość ułatwia uprawianie niektórych sportów. „Przeciętny” człowiek mógłby o tym jedynie pomarzyć w fotelu przed tv, albo ruszyć się i osiągnąć podobne rezultaty bardzo ciężką pracą, która na pewno będzie trwała dłużej.
Nie chcę tu stwierdzać, że urodzony z predyspozycjami człowiek siedzi sobie i samo wszystko do niego przychodzi, także musi ciężko pracować, aby utrzymać się w formie, ale z dobrą bazą i startem zostawia z tyłu resztę.
Talent plastyczny to najzwyczajniej w świecie predyspozycja do widzenia większej ilości rzeczy, niż przeważająca część społeczeństwa, to zupełnie inne spojrzenie. I wiem, że każdy może się tego nauczyć, ale gdy zaczynamy bez bazy dobrze, gdy mamy kogoś, kto może nam pokazać na co zwrócić uwagę.
Nie wiem czy moje neurony są szczególnie sprawne i występują w tym kluczowym miejscu w większym natężeniu, wiem jednak, że ciężko pracowałam i pracuję (choć to bardzo przyjemna praca). Były łzy, złość, krew nawet się zdarzała, rozczarowanie. W niczym innym w swoim życiu nie miałam tyle samozaparcia jak w twórczości artystycznej. W ciągu całej swoje drogi natrafiłam na mnóstwo fajnych rad i sposobów radzenia sobie z problemami. Być może i komuś one pomogą.
I w każdej chwili spędzonej z kartką i ołówkiem pamiętajcie, że to ma być przyjemne, relaksujące, motywujące, a naszym celem jest robienie tego coraz lepiej i lepiej, aby uzyskać z tego maksimum zadowolenia i radości, których często po prostu za mało w naszym życiu.
  •   Rysujmy często, kiedy tylko znajdziemy okazję, luźno i bez stresu ;)
  •  Rysujmy z natury. Można wybrać się w plener, stworzyć portret swojego zwierzęcia, męża, ustawmy sobie łatwą kompozycję martwej natury- jest to najlepsze na doskonalenie techniki, wyrabianie dobrych nawyków i naukę patrzenia.
  • Obserwujmy prace innych. Dobrym nawykiem jest chodzenie do muzeów, oglądanie albumów o sztuce. Jeśli nie, zawsze pozostaje Internet i portale typu Deviantart. Takie podglądanie kształtuje nasz własny styl, na zasadzie „tu zrobiłabym inaczej, zastosowała inną kreskę, kolor itd.”. Dodatkową zaletą obserwowania innych artystów jest to, że często rozwiązania problemów, jakie możemy napotkać dostajemy podane na tacy ;)
  • Róbmy szybkie, swobodne szkice na dużym formacie (70x100cm). Ustalamy 15 minutowe ćwiczenia. To pomaga naprawdę, choć wydaje się niezwykle trudne, wszak 15 minut to strasznie mało. Uwierzcie mi, że dla oka i ręki to wystarczający czas, aby dzięki takim działaniom w dużym tempie ewoluować w swojej sprawności. Nie przejmujmy się niczym, rysujmy lekko i z rozmachem, starając się uchwycić tylko to, co dla nas najważniejsze. Niestety potrzebna jest tu sztaluga, ale być może ktoś miałby ochotę zastąpić ją ścianą, szafą czy czymś, co mu przyjdzie do głowy ;) Rysujmy na stojąco.
  • Eksperymentujmy. Nie bójmy się nowych technik czy dziwnych pomysłów. Dlaczego nie wykorzystać kawy do malowania, soli przy akwareli? Można wszystko. Bawmy się tym co robimy, bo o to w tym wszystkim chodzi.
  • Jeszcze moja uwaga odnośnie ołówka i rozmazywania. Mówi się, że to duży błąd rozmazywać ołówek. Uważam inaczej, zresztą kto może Wam tego zabronić? Spróbujcie, może znajdziecie zastosowanie w swojej twórczości. Ja przyznaję, że nie wystrzegam się tego piekielnego rozmazywania, jednak najczęściej stosuję jako bazę pod kolejną warstwę kreski. Używam do tego ręcznika papierowego, palców lub patyczka higienicznego. Wszystko zależy od upragnionych efektów.
  •  Pamiętajmy o czymś niezwykle ważnym, mianowicie dbajmy o oczy i kręgosłupy. Okulary, jeśli są konieczne, wygodna pozycja, ewentualne przerwy.
  • Poszukajmy w sobie pokładów cierpliwości, wytrwałości, bo może nie być łatwo.
  • Zwróćmy uwagę, że twórczość artystyczna ma być źródłem przyjemności. Mam nadzieję, że nikt nie znajduje się w sytuacji, w której od jego nauki rysunku zależy czyjeś życie. Bawmy się dobrze.

Jeszcze odnośnie narzędzi. Na sam początek wystarczą ze trzy ołówki o różnej miękkości, węgiel w sztabkach/pałeczkach/kredce, kredki rysunkowe typu sangwina i sepia, brystol, papier pakowy ewentualnie papier do drukarki.
Powodzenia :)


piątek, 9 stycznia 2015

Suche pastele- jakie wybrać?

Sucha pastela to narzędzie, które może dać wiele radości podczas tworzenia, a efekty nią uzyskane są jedyne w swoim rodzaju. Abyśmy mogli w pełni korzystać z zalet tej techniki warto wybrać pastele dobrej jakości. W większości przypadków zły zakup spowoduje zniechęcenie i zawód. Dlatego zanim kupimy swój zestaw pasteli, poczytajmy opinie o poszczególnych firmach i zdecydujmy, mając jakąkolwiek wiedzę w temacie. To tyczy się właściwie wszystkich narzędzi artystycznych, nie kupujmy w ciemno, tym bardziej, jeśli cena jest niewielka.
Jeśli dopiero zaczynamy przygodę z techniką najlepszym rozwiązaniem będzie zakup średniego zestawu- 24 lub 36 sztuk, abyśmy mieli możliwość skorzystać z odcieni każdej barwy. Gdy zobaczymy jakie możliwości daje narzędzie, sprawdzimy się w pasteli, dokupmy pojedyncze pastele komponując własną gamę, która najbardziej odpowiada nam i tematyce, w której tworzymy.
Gdy zdecydowałam się, że zacznę naukę pracy z pastelą, zakupiłam zestaw 24 sztuk firmy Kooh-i-Noor. Po ćwiczeniach, opanowaniu techniki zaczęłam kupować po kilka sztuk sztyftów firmy Winson&Newton oraz Renesans, aby mieć porównanie tych z nieco wyższej półki i niższej.
W prezencie od narzeczonego dostałam zestaw portretowy 30 sztuk firmy Rembrandt (Talens). Mając do dyspozycji taką kolekcję długo kupowałam jedynie pojedyncze kolory W&N, K-i-N, rzadko Renesans. Kiedyś wpadły mi w ręce sztyfty Mungyo, więc wybrałam kilka kolorów dla siebie.
Z racji tego, że kompletowanie swojej kolekcji jest zajęciem wciągającym i właściwie nigdy się nie kończy, zakupiłam w sklepie 36 sztuk pasteli Reeves. Ostatnim natomiast zakupem był zestaw 12 sztuk z gamy brązów K-i-N.
Poniżej przedstawiam wspólne zestawienie pasteli:




Opowiem po krótce o tym, z czym się spotkałam i jakie są moje spostrzeżenia na temat ważnego wyboru pasteli

Reeves 36 soft pastels



Zakupiłam ten zestaw w stacjonarnym sklepie plastycznym. Cena była bardzo korzystna (32 zł), czytałam kilka dość dobrych opinii, a sprzedawca zapytany przeze mnie o porównanie jakościowe powiedział, że są podobne do K-i-N. Nic bardziej mylnego. Tych kredek nie można nazwać pastelami. Jak dla mnie jest to po prostu kreda, nadająca się jedynie do smarowania po chodniku i takie też zastosowanie u mnie znalazły. Nie polecam tej firmy, należałoby się trzymać od tych kredek z daleka. Jakie są? Suche, kruche, słabo napigmentowane, gruboziarniste, nie trzymają się papieru, nie wcierają w kartkę, zostawiają znikomy ślad. Okropne! 1000 razy NIE  dla tej firmy.
Mungyo



Koreańskie pastle o niskiej jakości i cenie. Mam tylko kilka sztuk, więc nie będę się rozwodzić nad nimi. Generalnie służą mi gdzieś tam w tle, aby zamalować większą powierzchnię. Dość mocno się sypią, trzymają papieru może w 30%, są drobniej zmielone niż Reeves, ale nie na tyle, aby pracowało się nimi w pełni komfortowo. Pigmentacja średnia, biel bardzo kiepska, przybrudzona.
Renesans



Polska firma, której produkty należą do tych tańszych. Suche pastele przez nią oferowane są tłustsze niż większość, zostawiają trwały, mocny ślad, są dobrze napigmentowane, a ich gama barwna jest mocno przygaszona. Przeważają zielenie i brązy- kolory ziemi, jest sporo różu i czerwieni. Ogólnie rzecz biorąc są to pastele średniej jakości, raczej przy tej granicy mniej korzystnej. Największą ich wadą jest to, że są bardzo kruche. Każde odklejenie papierka, który dodatkowo jest mocno przyklejony, skutkuje pokruszeniem na mnóstwo małych kawałeczków, więc po co je kupować? Noo może dla niektórych kolorów, bo są ciekawe ;) Biel jest mocno kryjąca, na fakturowanym papierze zakryje bez problemu jego pory. Mogę powiedzieć, że polecam, jeśli mamy możliwość kupić gdzieś na sztuki kilka kolorów, aby porównać do reszty, zobaczyć jak nam się rysuje, ale całego zestawu kupować raczej nie warto.
Kooh-i-Noor Toison D’or



Pastele najczęściej spotykane w naszym kraju, najłatwiejsze do dostania, chyba w każdym sklepie plastycznym można kupić zestawy i na sztuki. Posiadałam kiedyś jakiś mały zestaw tych pasteli, kiedy jeszcze nie korzystałam z tej techniki. Ot takie tam urozmaicenie, bardzo rzadko po nie sięgałam. Kiedy zakupiłam swój kolejny zestaw 24 sztuk i zaczęłam poważniej się tym zajmować, doceniłam po raz kolejny dobrą jakość w stosunku do niewysokiej ceny, jaką oferuje ta firma. Myślę, że jeśli ktoś zaczyna przygodę z pastelą, to jest to godna polecenia firma. Poniżej jej jakości nie warto schodzić, jeśli myślimy o kompletnym zestawie. Pigmentacja tych sztyftów jest bardzo dobra, są one dość drobno zmielone, czasem zdarza się jakieś grubsze ziarenko, no bywa. Kruszą się, owszem, alw bez przesady. Kolorów jest mnóstwo, jednak mi nie do końca odpowiadają brązy. Jest wiele czerwonawych, albo wpadających w fiolet brązów. Mimo to kupiłam zestaw tej firmy, zawierający 12 sztuk pasteli w odcieniach brązu i wiele z nich używam i lubię. Nie są idealne, ale biorąc pod uwagę ich dostępność, cenę, to jednak rewelacyjne rozwiązanie, tym bardziej, że firma rozwiązała w końcu problem ze zbyt mocnym klejem na sztyfcie. Obecnie używają foliowej naklejki, perforowanej w kilku miejscach, więc łatwo je wydobyć z opakowania bez zniszczenia.
Talens Rembrandt Portrait Selection 30



Stosunkowo drogi komplet ok. 160 zł, o bardzo przyjemnej gamie barwnej. Biel i czerń znakomitej jakości. Pastele są nieco bardziej miękkie od K-i-N, drobniej mielone i pigmentacja jest nieco lepsza. Mają szeroki wybór kolorów przy zakupie na sztuki i są to kolory naprawdę miłe dla oka. Papierek nie przylega zbyt mocno do sztyftu, kruszą się, ale w niewielkim stopniu, raczej nie osypują i przylegają dobrze do papieru. Mimo, że są polecane jako jedne z lepszych, wydaje mi się, że to okrojona opinia, powinno być „jedne z lepszych, łatwo dostępnych w Polsce pasteli suchych”. Odnoszę też wrażenie, że cena nie do końca jest adekwatna do jakości. Wg mnie są lepsze od K-i-N, ale jeśli 36 sztuk K-iN kosztuje nieco ponad 50zł, a 30 sztuk Rembrandtów ok.160 zł, to porównując ich jakość najrozsądniej gdyby ich cena nie przekraczała 100zł za ten zestaw. Niemniej jednak polecam, jeśli ktoś ma ochotę wydać taką kwotę, na pewno będzie zadowolony. Ja dostałam je w prezencie, lubię je, jednak mając 160zł do wydania na pastele na pewno dokonałabym rozsądniejszego zakupu ;)
Winsor&Newton



Wyższa półka pasteli, cena wyższa (ponad 200zł za 36 sztuk). Jak widzę trudno je dostać na sztuki, więc mam to szczęście, że mogę je kupić stacjonarnie u siebie. Cena to 6-7zł za sztukę, czyli stosunkowo dużo. Co za tą kwotę mamy? Wspaniałe, wyraziste barwy, miękką konsystencję- niemal aksamitną, doskonałą pigmentację. Mają wady? Mają, cena, ale rozumiem, to jest jedna z lepszych firm, ale przez swoją aksamitność i niespotykane krycie są mało wydajne. No i niestety z racji miękkości dość mocno się kruszą. Jestem w stanie przymknąć na te wady oko, bo ślad jaki zostawia sztyft tej firmy wywołuje uśmiech na twarzy J A gama barwna zawiera i piękne soczyste kolory , jak też przygaszone brązy.

To wszystko w tej chwili, z innymi firmami nie miałam jeszcze do czynienia, choć chętnie bym wypróbowała pasteli Sennelier, Faber Castell i Caran D’ache. Nie wiem co będzie moim następnym zakupem, będę musiała przetrawić temat dłuższy czas.
Podsumowując, jeśli chcemy zacząć i jesteśmy przed zakupem pasteli, moją radą jest wybór zestawu 24 lub 36 sztuk firmy Kooh-i-Noor lub lepszej, jeśli mamy większy budżet. Na pewno nie opłaca się kupować czegoś gorszego i sporo tańszego. Do zestawu możemy dokupić po 3-5 sztuk kilku innych firm, aby mieć porównanie i w razie rozwoju zabawy w pasję wiedzieć w którą stronę podążać.
Jeżeli chodzi o portrety zwierząt niezbędne będą pastele w kredce, ale o nich będzie osobny post.


niedziela, 4 stycznia 2015

Rysowanie na czarnym papierze

 Bardzo lubię używać czarnego papieru czy to wykonując rysunek białą kredką czy w malarstwie pastelowym. W wielu przypadkach możemy uzyskać ciekawe efekty, kiedy sylwetka portretowanego obiektu wychodzi z kartki.
Czarne tło służy mi gdy nakładam pastele na cały obszar obejmujący modela lub  w przypadku jedynie zarysu. Zazwyczaj takie rysowanie jest bardzo przyjemne i dość proste, jednak zrobić później zdjęcie pracy- to jest prawdziwy koszmar, szczególnie przy pogodzie jesienno-zimowej i braku słońca.
Aparat zawsze zjada kolory i nie oddaje całego uroku skończonego obrazka, a w przypadku czarnego tła mogą dochodzić jeszcze problemy z ostrością, wydobyciem delikatnie zaznaczonych szczegółów. Zdecydowanie powinnam zainwestować w lepszy aparat ;)
Poniżej kilka przykładów wykorzystania czarnego papieru w moich pracach:






Zakończyłam ostatnio pracę nad portretem holenderskiego konia gorącokrwistego. Korzystałam ze zdjęcia Patrycji Makowskiej https://www.facebook.com/makowska.konie?fref=ts
Do wykonania pracy użyłam pasteli w kredce firmy Derwent oraz Kooh-i-Noor, białych kredek- Derwent Coloursoft oraz Progresso K-i-N, sepii w kredce, gumki chlebowej oraz płaskiego syntetycznego pędzelka. Wykorzystany papier to Canson Mi-teintes.
Pierwszym krokiem było naszkicowanie portretu na zwykłej białej kartce, kiedy najważniejsze elementy i kontur były gotowe, przeniosłam je na docelowy papier. Robię tak w przypadku rysowania na czarnym papierze, ponieważ na dobrą sprawę zmazywanie błędnych linii, usuwanie paprochów i rozmazanego pigmentu zajęłoby mi więcej czasu niż opisane działanie. Otrzymujemy po prostu czysty szkic, który ma szansę wyglądać o wiele estetyczniej :)



Następnie naniosłam pastel Derwent w kolorze ultramaryny. Na fotografii barwa ta ma ogromne znaczenie. Kreskę roztarłam pędzelkiem na odpowiednim obszarze.



Na górną część szyi naniosłam przygaszony brąz i szarość, w najbardziej oświetlonym miejscu użyłam białej pasteli w kredce Derwent, a sierść zaznaczyłam białą kredką Progresso.



Sepia potrzebna była mi do fragmentu nad ganaszem konia, rozmazałam ją pędzelkiem. Nałożyłam krótkie kreski- sierść na górną część głowy, wstępnie popracowałam nad okolicą oka.




Oko czyli największa przyjemność portretu :) I tu widać ultramarynę. Czerń użyłam tylko w tym miejscu, gdyż papier został już zbyt pobrudzony pigmentem pasteli, aby gumka chlebowa dała sobie z tym radę.




Następnie reszta pyska wykonywana tak samo jak pozostałe elementy- nałożenie koloru głównego, roztarcie, zaznaczenie sierści kredką.



Chrapy, nos dość mocno oświetlone. Wykończenie całości to chwilka, brakujące światło, wibrysy i właściwie koń gotowy.




Zdjęcie końcowe robiłam ponad dziesięć razy. Nie jestem zadowolona z efektu, brakuje mnóstwa odcieni brązu, ale to najlepsze co mogłam uzyskać w tym momencie. Być może spróbuję jeszcze to naprawić, o ile słońce zechce wyjść zza chmur. Dla mnie najważniejsza była przyjemność tworzenia, a mam nadzieję, że ktoś odnajdzie przyjemność w obejrzeniu zdjęć i przeczytaniu notki  :)

piątek, 2 stycznia 2015

Rysowanie oczu konia, psa, kota

Oczy przy rysowaniu portretów realistycznych są bardzo istotnym elementem. Ich kształt, kolor, odbicie światła, umieśćmy jak najdokładniej na rysunku, a wtedy rysowany obiekt nabierze życia. Dzięki oczom możemy oddać smutek, lęk, zaciekawienie i różne inne emocje, co wpływa na odbiór końcowej pracy. Warto poprzeglądać choć zdjęcia (jeśli nie mamy możliwości zobaczyć w naturze) wystraszonego konia, zainteresowanego dziwnym przedmiotem, przyjrzeć się jak wyglądają oczy kota wypatrującego ptaszka na parapecie, a jak psa czekającego na pełną miskę.
Dziś chciałabym poruszyć kwestie dotyczące rysowania oczu trzech zwierząt chyba najczęściej przedstawianych w pracach plastycznych. Kształt gałki ocznej jest kulisty, u psa i kota bardziej okrągły, u konia spłaszczony. Największe różnice, które zaznaczamy rysując portret któregoś z gatunku to wielkość i kształt źrenicy. Kot ma źrenicę pionową, w której dooskonale można zauważyć, że źrenica jest otworem. W zależności od natężenia światła źrenica kota może być owalna- przy kiepskim oświetleniu lub przybierać postać pionowej linii gdy światło jest silne. Mam nadzieję, że każdy z czytelników ma świadomość jak działa oko i dlaczego źrenica ulega rozszerzeniu ;) Ciekawą sprawą jest wygląd oka konia, którego źrenica jest pozioma, wynika to z tego, że jako zwierzę roślinożerne uciekające musi mieć zapewnione widzenie panoramiczne, a m.in. umożliwia je tego typu źrenica. Poziome ułożenie źrenicy występuje tez u bydła, kóz, danieli itd.
Gatunki, które w tej chwili omawiam łączy bardzo interesująca właściwość oka- błona odblaskowa zwana też tapetum lucidum, umiejscowiona za siatkówką. Dzięki tej strukturze światło po przejściu przez fotoreceptory odbija się od błony i ponownie trafia na pręciki i czopki, co daje większą wydajność oka i zapewnia widzenie przy niskim natężeniu światła. Dlatego idąc nocą na łąkę, gdzie pasą się konie możemy zobaczyć w krzakach paskudnie świecące gałki oczne, a nasz kot zaskakuje nas o zmroku błyszczącymi ślepiami.
Wracając do portretowania- jeśli korzystamy ze zdjęcia, pamiętajmy, żeby nie było ono robione z lampą błyskową- zachowanie źrenicy będzie „nienaturalne”, najlepiej jeśli mamy możliwość trenowania rysowania oczu z dobrze naświetlonej światłem słonecznym fotografii.
Jeśli dopiero zaczynamy przygodę ze sztuką udoskonalmy najpierw rysunek oka w ołówku. Operowanie kolorem jest nieco trudniejsze, więc najlepiej jeśli poczujemy się pewnie z grafitem, dostrzeżemy po wielu próbach nowe elementy, które należałoby zaznaczyć na naszym rysunku.
Za przykład posłuży mi oko konia. Potrzebujemy spokojnego konia (lub zdjęcie konia ;)), ze dwa ołówki, którymi wygodnie nam rysować, kawałek kartki, gumka do mazania. Zawsze patrzę na główne figury geometrsyczne podczas szkicowania. W tym wypadku mamy elipsę.



Następnie zaznaczamy źrenicę oraz krawędzie powiek.



Wstępnie cieniujemy najciemniejsze miejsca oka. Brzeg gałki ocznej przy powiece górnej mamy zacieniony, załamanie powieki również. Spójrzmy dokładnie na zdjęcie i zarysujmy ciemne obszary na swoim szkicu.


Następnie zaznaczamy strukturę tęczówki, kierunek włosków wokół oka i inne widoczne ważne elementy.



Rysujemy cień rzucany przez rzęsy, możemy rozetrzeć samą gałkę oka, aby nadać jej gładkości lub delikatnie wycieniować środek bokiem ołówka.



Używamy gumki, aby rozświetlić oko, zaznaczyć odbijające się światło i jaśniejsze plamki na tęczówce.



Mój szkic jest mocno ogólny, nie dopracowywałam go, gdyż chodzi o samo ćwiczenie w rysowaniu narządu wzroku, ale jeśli ktoś ma ochotę może pobawić się światłocieniem to bardzo zachęcam. W przypadku konia fantastyczne jest to, że wokół oka mamy gładką skórę, w niektórych miejscach miękką i bez włosów. Popróbujmy oddać jej strukturę, która stopniowo przechodzi w delikatnie owłosioną. Najlepiej skupić się nie tylko na oku, ale osadzić je dobrze w oczodole rysując powieki i  wystające kości. Jeśli rysujemy całą głowę zwierzęcia dobrze jest najpierw wstępnie zająć się obszarem wokół, a dopiero później przejść do samego oka.
Poniżej przedstawiam jeszcze kocie i psie oko w ołówku, wykonywane według tych samych zasad jak powyższe oko końskie.



Tu z kolei oczy w kolorze- pastele suche w kredce, czyli technika, która daje ogromne możliwości przedstawienia oczu zwierząt, efekty zależą w dużej mierze od papieru (poniżej Canson Mi-teintes), ale łagodne przejścia i efekt gładkości możemy uzyskać nawet na fakturowanym papierze delikatnie rozcierając pigment w obszarze oczu. Zwróćmy uwagę na barwę nieba, która często odbija się w oczach, na kolory jakie występują na tęczówce i wszystkie szczegóły, jakie jesteśmy zauważyć i przenieść na kartkę.





Zapewne na początku nie będziemy w stanie zadowolić naszych ambicji, skupimy się na kształcie tak bardzo, że nie zwrócimy uwagi na to, że należałoby uwzględnić gdzieś jakąś skórę, fałdę czy coś innego. Ćwicząc zapewne dojdziemy do efektów, z których będziemy dumni. Nic więcej ponadto zrobić nie można, jedynie patrzeć, rysować, znów patrzeć i użyć innego narzędzia, czasem przydałoby się założyć okulary ;)